Witaj w klubie

To wprost wymarzona historia dla Hollywood i równie wymarzona rola dla aktorów, niemalże z zasady typowanych na laureatów Oskarów. Typowania sprawdziły się zresztą doskonale: skutkując w statuetce dla Jareda Leto i Matthew McConaughey’ego. Całkowicie zasłużenie.

2.jpg

Bo chociaż sam film jest najwyżej bardzo dobry, te dwie role są po prostu wybitne. McConaughey nigdy nie był tak dobry; nie ma już żadnej wątpliwości, że jest kimś znacznie więcej niż tylko aktorem komediowym do lekkich i przyjemnych rólek. Tutaj odtwarza (całkowicie prawdziwą) postać Rona Woodroofa, elektryka z Teksasu, zdeklarowanego homofoba i przeciwnika wszelkich mniejszości. W 1986 roku Woodroof dostał diagnozę HIV i przewidywane przez lekarzy 30 dni życia. W przeciwieństwie do wielu, nie chciał się jednak poddać wyrokowi śmierci. Pomocy szukał poza Stanami Zjednoczonymi, do ojczyzny zwożąc kolejne eksperymentalne terapie, odsprzedając je innym zarażonym. Tak właśnie powstał słynny klub w Dallas. Ratujący tych, których nikt już nie chciał ratować.

3_1.jpg

Ameryka lubi takie opowieści, pełne wyrazistych postaci, które robią coś wbrew obowiązującym, często idiotycznym prawom. I chociaż Woodroof przede wszystkim chciał ratować samego siebie, film pokazuje też jego rozwój jako człowieka. Przesłanie jest jednoznaczne. To droga mężczyzny, który stopniowo zaczyna rozumieć, że nie ma jednoznacznie dobrych, czy złych rzeczy. To portret desperacji, która potrafi osiągnąć nieznane zdrowym ludziom poziomy. Wreszcie, to pokaz bezduszności prawa, broniącego zasad wbrew wolności i życiu jednostki. Miejscami film robi piorunujące wrażenie, chociaż niestety nie unika nużących momentów. Jeśli zdecydujecie się go oglądać, zróbcie to dla piorunujących (w najlepszym sensie tego słowa) ról: potwornie wychudzonego Matthew McConaughey’ego, fantastycznego, ciężkiego do rozpoznania Leto oraz doskonałej charakteryzacji. Każdy z tych elementów dostał Oskara, chociaż osobiście dodałabym jeszcze scenografię. Gdyby całość trochę skrócić, być może film uniknąłby też miejscowych dłużyzn, trochę jednak męczących. Ale to jedyny argument na nie. Inaczej całość po prostu trzeba obejrzeć.

Marta Czabała

 
Polityka Prywatności