Nie wiem, jak twórcy tego filmowego dzieła uregulowali kwestię praw autorskich, bo winni są małe co nieco autorom co najmniej kilku filmów. Takich kinowych, ze znacznie lepszym budżetem, stanowiących mistrzostwo techniczne w swoim gatunku. Tą gorszą wersję możemy obejrzeć, chociaż lepiej przejdzie przez gardło jeśli kochamy kino klasy Z.
No dobrze, jeśli nawet nie Z, to co najwyżej T. Ale, kto wie, może i w dobrym sensie tego słowa. To coś pomiędzy „Predatorem” a „Coś”, tylko w znacznie gorszej i znacznie bardziej oklepanej wersji wersji. Tytułowy protagonista JC szuka na skutej lodem krainie (Antarktyda, Antarktyka?) statku, który przez kilkoma wiekami zaginął, a który dowodzony był przez jego przodka. Na statek przypadkowo trafia załoga stacji badawczej, która zresztą kibicuje JC w poszukiwaniach. Kiedy giną dwaj pierwsi członkowie ekspedycji, jasnym jest, że dzieje się coś dziwnego. Na zewnątrz grasuje potwór, jakiego nikt jeszcze nigdy nie widział.
Poza tymi, którzy regularnie oglądają filmy w kinie i w telewizji. Ten „drapieżnik z lodu” zarysem jest kropka w kropkę Predatorem (patrz: tytuł oryginalny), chociaż daleko mu do postępowania zgodnie z kodem honorowym wojownika. Zabija jak popadnie. Jak to w takich filmach bywa, najpierw giną ci najbardziej chciwi, potem ci mniej główni, ale nikt nie jest bezpieczny. Żeby oszczędzić maksymalnie na efektach specjalnych, „drapieżnik” od czasu do czasu zmienia się w stan gazowy, tak aby zwiększyć napięcie, zmniejszając jednocześnie koszta. Przynajmniej jedno z tych założeń się udaje. Nie da się na to patrzeć inaczej, jak na podróbkę kilku znanych horrorów, podróbkę gorszą, powiedzmy, że uchodzącą w tłumie, chociaż lepiej jeśli widzem zostanie ktoś zaprawiony w filmach klasy… nazwijmy to niskobudżetowej. Wtedy przymruży oko na fatalne efekty, oklepaną fabułę i średnie aktorstwo. I nawet znajdzie kilka przyjemnych scen, które połechtają jego filmową duszę. Niewiele, ale zawsze. Ogląda się to z obojętnością i średnim przejęciem, ale do obrzydzenia daleko. Dobre i to.
Marta Czabała