Nie mam pojęcia po co kręci się takie filmy, tak samo jak nie mam pojęcia dlaczego wprowadzane są do naszych kin. Tyle dobrych zagranicznych filmów nie trafia na duży ekran, a tutaj mamy taki filmowy do cna popkulturowy śmieć? Zniesie to tylko ktoś, kto jest w gimnazjum, jest raczej chłopcem i ogląda za dużo amerykańskiej telewizji.
Chociaż obraz szkoły średniej pokazany w tym tworze może przyprawić o depresję. Bo przecież jeśli nie jesteś pięknością czy też ultra talentem, twoją jedyną szansą na zyskanie popularności jest wyprawienie super imprezy, gdzie na wierzch z powodzeniem będą mogły wyjść zwierzęce instynkty, testosteron i wszelkie inne hormony, wspomagane przez ogromne ilości alkoholu i narkotyków. Tak właśnie robią bohaterowie filmu, przekonani, że weekendowe przyjęcie przyniesie im popularność, liczne podboje seksualne i sławę w szkole po wszechczasy. Ale efekt zdecydowanie przekracza zamierzenia.
Może ja po prostu jestem na takie filmy za stara. Pewnie nawet na pewno, bo przeglądając liczne strony internetowe, znalazłam liczne pozytywne, niemalże euforyczne opinie o całej tej, podobnej inspirowanej prawdziwą, opowieści. Może więc jeśli pójdą na niego gimnazjaliści, na dodatek lepiej chłopcy, tacy marzący o popularności w szkole, która jakoś nie chce nadejść, wtedy wyjdą z niego zachwyceni z nadzieją realizację własnych marzeń w praktyce. To im nie będzie przeszkadzać ruchoma kamera, zaburzająca całe widzenie, tak samo jak nie będą im przeszkadzać kloaczne żarty. Całkowicie pozbawione humoru, robione przez kalkę. Są po prostu do bólu oklepane, obrzydliwe, okropne, takie które nie rozśmieszą nikogo powyżej 15 roku życia. Wszystko sprowadza się oczywiście do seksu, nadmiernego picia, ekshibicjonizmu i narkotyków. I tak przez półtorej godziny, aż do finału, który ma być kulminacją wszystkich tych pseudo dowcipów. Wszystko jest do bólu męczące, nudne, schematyczne tak bardzo, że miejscami chce się przewijać do przodu. Szkoda, że nie można.
Aby być jednak fair, przyznać trzeba, że obejrzenie nie powoduje trwałych uszkodzeń na filmowej psychice, tak jak robi to wiele, wiele filmów. Znalazłam chyba ze 3 przyjemne momenty! Amerykanie zdecydowanie umieją robić takie popkulturowe, kompletnie puste filmy, co widać, kiedy zestawi się je z odpowiednikami z innych krajów. Nie daj Boże, za taki odpowiednik mieliby się zabrać nasi „filmowcy”. Pamiętacie jeszcze „Kac Wawa”? Z takim wspomnieniem muszę „Projekt X” docenić. Bo z tych dwóch wybrałabym go bez wahania. Za każdym razem.
Marta Czabała