Trudna sprawa z tym „Hobbitem”. Technicznie rzecz biorąc, tak samo jak w poprzedniej trylogii, tutaj wszystko jest doskonałe. Można więc dowoli zachwycać się scenografią, charakteryzacją, przepięknymi zdjęciami. Problem tkwi w tym, że to wszystko już było, tak samo dobre, tak samo porywające. A jeśli oglądamy perełkę po raz drugi, wtedy nie cieszy już tak samo. Nawet jeśli jest wyjątkowo piękna.
I chociażby dlatego nie można pisać o „Hobbicie” tak samo dobrze jak o „Władcy Pierścieni”. Trzeba zauważyć też nadmierne wyciąganie scen, bo Jackson zapragnął zrobić kolejną trylogię, tym razem z 300stronicowej (312 stron w nowym wydaniu) książki. Tak jak część pierwsza, dwie kolejne będą pewnie trwały 3 godziny, matematyka jest więc oczywista. Trzeba pewne sceny wyciągnąć, trzeba rozbudować wątki, bo przecież film musi zarobić pieniądze. A na „Hobbita” ludzie pójdą w ciemno. I chociaż nie dostanie takiej ilości nagród jak poprzednia trylogia Jacksona, sukces frekwencyjny (a za tym kasowy) będzie bez najmniejszej wątpliwości.
Wielu z nas powróci do opowieści z sentymentu, z chęci powrotu do ukochanej krainy czy bohaterów. Znajdziemy tych znanych z poprzedniej trylogii, chociaż „Hobbit” dzieje się przecież znacznie wcześniej niż ona. Bilbo Baggins jest młodym Hobbitem, pełnym stosownych przyzwyczajeń, domatorem. Kiedy odwiedza go czarodziej Gandalf i proponuje udział w pewnej wyprawie, Bilbo odmawia. Niedługo potem zmienia jednak zdanie, ruszając w stronę pewnej Samotnej Góry, szykując się do walki z pewnym zakochanym w złocie smoku.
A po drodze, jak doskonale wiadomo, będą przeróżne przygody. Jackson jak zawsze imponuje rozmachem, przerzucając nas przez Elfy, Trolle, Gobliny, Krasnoludy i przepiękne pejzaże Nowej Zelandii. Wizualnie to uczta dla oka, bo wszystko dopracowane jest perfekcyjnie. Ale te dłużyzny męczą. Nie wiem czy stałoby się coś złego, gdyby film trwał godzinę której. Wręcz odwrotnie, uważam, że byłby znacznie bardziej dynamiczny, nie straciłby na wartości. Dalej byłby widowiskowy, idealnie dopracowany, świetnie zagrany, przez wszystkich po kolei z naciskiem na Martina Freemana, wielkiego Iana McKellena i wszystkich odtwórców drużyny krasnoludów. Zachwyca scenografia, zdjęcia, charakteryzacja (cudny Gollum), przepiękne pejzaże, nawet jeśli trudno jest się pozbyć wrażenia, że Jackson „pożyczył” plan z „Władcy Pierścieni”. Jest wspaniale, chociaż nie tak samo jak kiedyś. Może będzie w drugiej części.
Marta Czabała