Efekt motyla 3

Ten film do doskonały dowód na to, że pewne opowieści nie powinny być tworzone w seriach. Część pierwsza była kinową przyjemnością, część druga lekkim zmęczeniem. Część trzecia, w zasadzie powtarzająca znane już sceny, jest dość trudna w odbiorze, chociaż być może całość zrekompensuje przyjemne zakończenie.

W odsłonie numer trzy nikt już nie tłumaczy mechanizmu cofania się w przeszłość. Sam Reed robi to w szczytnym celu, szukając we współpracy z policją morderców. Nie chce skakać w przeszłość we własnych sprawach, w końcu nie może jednak się powstrzymać. Chce dowiedzieć się, kto zabił przed laty jego dziewczynę. Wie jednak, że jego obecność w przeszłości może wiele zmienić w teraźniejszości.

2.jpg

Z dobrymi rzeczami tak bywa, że nawet jeśli są świetne, ale my oglądamy je po raz kolejny, już nie wzbudzą takiego entuzjazmu. Tutaj koncepcja jest dalej miła, ale jej przedstawienie jest już najwyżej przeciętne. W końcu ile można oglądać to samo, za każdym razem w coraz gorszym wykonaniu? Najłatwiej to zauważyć, jeśli oglądało się wszystkie części. W tej trzeciej okrojono maksymalnie scenariusz, scenografię i postawiono na mało znanych, średnich aktorów, którzy przecież nie wezmą dużej gaży. Wszystko odbywa się stereotypową, już schematyczną drogą, aż do finału, który – o dziwo – jest wyjątkowo niespodziewany i bardzo dobry.

3.jpg

Aż trudno uwierzyć, że w tym odgrzewanym kotlecie powstało zakończenie, które niemalże całkowicie rekompensuje powtarzalność motywów, schematyczność i małe zaangażowanie. Jest cudownie przyjemne, wzbudza emocje, na dodatek jest dwufazowe, bo to co ma być szokiem końca, wcale nie kończy się z odkryciem tego Wielkiego Złego. Miłe. Ten koniec wzbudził we mnie tak dobre wrażenie, że mam nadzieję, iż na trzeciej części pozostaniemy. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny, kurczę blade. Na chwilę obecną było miło. Oby tak zostało.

M.D.

 
Polityka Prywatności