Bestia z głębin

Naprawdę trudno jest się wyleczyć z oglądania filmów klasy Z. „Bestia z głębin” jest godnym reprezentantem swojej kategorii, błyszcząc średnio oryginalną historią i budżetem wielkości standardowego kieszonkowego nastolatka. Ale i tak znajdą się chętni na obejrzenie całości. Bo taki gatunek ma swoich zagorzałych fanów.

2.jpg

I to oni zupełnie nie zrażą się jakością efektów specjalnych, mizernym aktorstwem czy też znaną z innych filmów fabułą. Mała wyspa, na oko gdzieś w Nowej Anglii. Miejscowym rybakom zupełnie nie idą połowy. Will McKenna chce dowiedzieć się dlaczego. Obawia się, że to coś więcej niż tylko zła passa u rybaków. Jego obawy nie są bez podstaw. Wkrótce giną ludzie. Rozpoczyna się walka z czasem i potworem innym niż wszystkie.

3.jpg

Jeśli takie filmy przekraczają półtorej godziny, powodują nudę u widzów. Na szczęście ten magicznych 90 minut nie przekracza. Nawet najbardziej odporny widz nie zdąży się znudzić. Jeśli sięgamy po takie filmy, najprawdopodobniej wiemy dokładnie na co się piszemy. Pozwolę więc sobie spuścić zasłonę milczenia na mizernie zrobionego głównego potwora, który stworzony został za pomocą komputera z początków dwudziestego wieku, średnie aktorstwo i fabułę. Bawiłam się świetnie, bo dostałam dokładnie to, czego oczekiwałam. W swojej kategorii to perełka. Tylko lepiej nie stawiać go w innej.

Anna Nowak

Polityka Prywatności