„ Żaden amerykański film nie musiał do tej pory pokazywać sedesu, a już na pewno nie spuszczania wody.”
„Więc może powinniśmy nakręcić film we Francji i skorzystać z bidetu?”
Podobno Hitchcock był prawdziwym tyranem. Genialnym, ale jednak tyranem. Świadomy swojego niebagatelnego talentu, traktował innych jak podrzędne mu osoby, potrzebne jedynie do zrealizowania wizji filmu. Wszędzie powtarzał, że aktorów należy traktować jak bydło. Miał gdzieś cenzurę, poważał zasady. Jedyną osobą, jaka była w stanie go okiełznać i sprowadzić na ziemię, była jego żona Alma Reville, scenarzystka, towarzyszka życia. Ten film to hołd dla człowieka, artysty i mistrza, targanego własnymi problemami, zakochanego głęboko w swojej żonie, zranionego zdradą i jaką ją podejrzewa. To opowieść o człowieku, który zrewolucjonizował współczesne kino. O mistrzu, który – mimo wszystko – był jednak człowiekiem.
Nie ma aktora, który zagrałby lepiej tą skomplikowaną, tak wielowymiarową postać mistrza lepiej niż Anthony Hopkins. Ucharakteryzowany niesamowicie, tak aby przypominać (niemalże dosłownie) Hitchcocka, Hopkins jak wirtuoz odtwarza jedną z najważniejszych postaci dla kina, mężczyznę rozdartego, targanego własnymi duchami przeszłości, w gruncie rzeczy jednak dobrego, zakochanego we własnej żonie człowieka. Miejscami przechodzą całkiem prawdziwe ciarki, tak bardzo jest podobny do wielkiego Mistrza. To jego film, jego gra i niesamowity pokaz talentu. Ale ten film to nie tylko Hopkins, chociaż to dla niego powinny iść pierwsze, przysłowiowe skrzypce. To fenomenalna ekipa aktorów, w postaci fantastycznej Helen Mirren, Scarlett Johansson, Toni Collette czy chociażby – średnio przeze mnie lubiana – Jessica Biel. To doskonała scenografia i kostiumy, przenoszące nas żywcem w czasy, kiedy tworzył Hitchcock. Scenografia wciąż jest niedoceniana w kinie i bardzo szkoda, bo to niesamowita umiejętność stworzyć klimat kilkoma przedmiotami, wystrojem wnętrz czy nawet samym światłem.
Miejscami aż trudno jest pozbyć się poczucia, że właśnie uczestniczymy w filmie wielkiego Mistrza, który kręci największy sukces kasowy w swoim życiu. Jest tajemniczo, jest niepokojąco a to uczucie podkręca Danny’ego Elfmana. To bezsprzecznie jeden z najlepszych filmów zeszłego roku. Aż trudno uwierzyć, że nie dostrzegły go komisje rozdające nagrody. Wspaniały. Strach pomyśleć, co nakręciłby Hitchcock gdyby miał dzisiejsze możliwości i żadnej, ale to żadnej cenzury.
Marta Czabała