Władza

Czasami trafiamy na takie filmy, gdzie obsada już sama w sobie wydaje się zachętą do pójścia do kina. Trailer też wygląda miło. A potem? Klapa. Bo jak tutaj cieszyć się filmem, który robi się bardzo interesujący po 75 minutach trwania a kończy się niespełna pół godziny później? Nie pomaga nawet demoniczny i świetny jak zawsze Russel Crowe. Tym bardziej, że wiemy, do czego może być zdolny.

2.jpg

Ale aktorzy, niestety, też są ograniczeni swoją postacią i scenariuszem. Nie pomaga też Mark Wahlberg, wciąż za malo doceniany w kinie. Nie pomaga Catherine Zeta – Jones, w swojej najlepszej roli od dobrych kilku lat. To film z zupełnie niewykorzystanym potencjałem. A ten potencjał był, taki na doskonały kryminał polityczny. A tutaj? Nie wiadomo co. Chociaż początek jest przyjemny. Billy Taggart (Wahlberg), policjant oskarżony o zabójstwo unika kary, uratowany przez burmistrza Nicholasa Hostetiera (Crowe). Siedem lat później, Billy prowadzi biuro detektywistyczne, demaskując niewiernych małżonków i żony. I własnie wtedy zgłasza się do niego z powrotem burmistrz, prosząc, aby Billy śledził jego żonę, którą Hostetier podejrzewa o romans. Zobligowany przez wydarzenia sprzed lat, Billy przyjmuje zlecenie i pieniądze. Ale zupełnie się nie spodziewa, że właśnie staje się członkiem spisku, i czegoś zupełnie nie mógł przewidzieć.

3.jpg

Ale to, co stoi za całą historią poznajemy się tak późno, że naprawdę nie da rady się tym filmem w żaden sposób zachwycić. Ba, nawet nie da się zadowolić. Bo kiedy już robi się naprawdę ciekawie, wszystko zaczyna galopem pędzić ku zakończeniu. Mamy niespełna 30 minut, żeby się zachwycić! Wątki zostają pospiesznie zawiązane, część bezsensownie wyjaśniona, wszystko, aby tylko zmieścić się w tych niecałych 100 minutach. A my przyjmujemy wszystko biernie, bo zdażyliśmy się już znudzić rozwleczonym początkiem, bezsensownie pododawanymi wątkami, (po co te kobiety w życiu głównego bohatera?), filozoficznymi dywagacjami i jego moralnymi rozterkami. Za dużo tego wszystkiego. To ma być kryminał! Z takimi aktorami i ze znacznie lepszym scenariuszem można było osiągnąć znacznie, znacznie więcej! Przecież Russel Crowe to jednen z najlepszych aktorów na tej planecie! Nie ma w tym filmie napięcia, nie ma nic, czego można się chwycić, niemalże jak tego koła ratunkowego! Jest nuda z bardzo dobrymi aktorami. Wielkie kinowe rozczarowanie ze schematycznym zakończeniem. Bardzo mi przykro, ale jestem na mocne nie.

A.N.

Polityka Prywatności