Efekciarsko niezłe, pełne dobrych zdjęć widowisko science – fiction. Tom Cruise biega i pręży muskuły, a strona wizualna jest perfekcyjna. Ale fabule trochę brakuje.
Głównie dlatego, że całą opowieść można by zmieścić w 90 minutach, a tutaj mamy ich aż 130. Dłużyzn nie da się uniknąć. Tom Cruise gra Jacka Harpera, członka dwuosobowej załogi, która dopilnowuje powojennej ewakuacji ludzi z Ziemi. Ludzi zresztą już nie ma, trzeba jednak dopilnować poboru wody, tak aby ludzkość przetrwała na księżycu Tytana, gdzie zamierza zacząć nowe życie. Jack sumiennie wykonuje swoją pracę, nie może jednak pozostać obojętnym na sugestywne sny i wizje, które pokazują, że coś jest nie tak z jego codziennością. Odnaleziona w rozbitym statku kobieta tylko wzmacnia poczucie niepewności. Co tak naprawdę jest prawdą?
Gdyby ten film skrócić, mogłoby powstać doskonałe, wartkie widowisko. Ale jak już pisałam, dłużyzn nie da się uniknąć. Pierwsze pół godziny to wizualny dowód na to, że Tom Cruise ma się świetnie mimo kolejnych lat i kolejnego rozwodu. Cruise pręży nagie muskuły, namiętnie pokazuje się pod prysznicem, dowodzi na to, że świetnie wygląda na motorze jak i biegnąc żwawym krokiem pod górę. Jego bohater hoduje kwiatki, rozmawia z łososiem, wspomina sentymentalnie dawne czasy, pokazuje, że jest wojownikiem, ale i uczuciowym człowiekiem. Miejscami naprawdę to nudne. Dopiero potem rozpoczyna się akcja, nieźle przeprowadzona, z dużą niespodzianką, która zmienia w całej opowieści wszystko, dosłownie o 180 stopni. To tam film jest prawdziwą gratką. Na końcu zaś wszystko znowu zwalnia, tak aby nasz dzielny bohater mógł wygłosić jeszcze kilka egzystencjonalnych tekstów, takich o ludzkości, miłości i pamięci. Aż dziw, że gdzieś w tle nie powiewa amerykańska flaga. Zmęczonym dłużyznami proponuję skupić się więc na wyjątkowo udanych wizualnych elementach filmu. Przepiękne są zdjęcia, magiczna scenografia. Nie ma tutaj przesady, nie ma nadużycia programów graficznych, jest za to wizja, przekonująco pokazująca świat po zagładzie. Doskonały jest dźwięk i muzyka, idealnie ilustrująca emocje i wydarzenia.
To wszystko jest znacznie ważniejsze niż sami aktorzy – poprawny, ale zawsze taki sam Tom Cruise, średnio ciekawy Morgan Freeman, piękna, (ale aktorsko średnia) Olga Kurylenko i najlepsza ze wszystkich Andrea Riseborough. To ona w tym filmie błyszczy, pokazując, że jest znacznie lepszą aktorką niż wszyscy główni bohaterowie razem wzięci. Jeśli jesteście miłośnikami science – fiction, docenicie wszystko, co w tym filmie jest do docenienia i przymkniecie oczy na całą resztę. Inaczej możecie wyjść z kina rozczarowani.
Marta Czabała