Te dwa filmy pokazała jednocześnie Telewizja Polska, zestawiając analizę National Geographic wraz z obsesyjnym poszukiwaniem zamachu Anity Gargas. Całość wypada nierówno. National Geographic to ostrożna analiza i beznamiętna rekonstrukcja wydarzeń. Anita Gargas obsesyjnie szuka argumentów na swoje racje. I chociażby ta pasja czyni jej film bardziej interesującym. Nawet jeśli całość nie ma nic wspólnego z prawdą.
Proszę nie zrozumieć mnie źle. Film pani Gargas traktuję całkowicie bez stosunku emocjonalnego, będąc zupełnie nieprzekonana jej argumentami. Ale przyznać muszę (chociaż nie bez bólu), że całość trafi pewnie do swoich odbiorców, przekonanych, że oto mamy właśnie ostateczny dowód na zamach Putina na dzielnym polskim prezydencie. W końcu wierzy w niego podobno aż 30 procent Polaków.
National Geographic stawia na ekspertów, Anita Gargas na spragnionych sławy ludzi. Dociera do tajemniczych (z zaciemnioną twarzą) świadków, których przesłuchuje z niemalże nabożną uwagą. To już tworzy nastrój, w szczególności dla tych spragnionych sensacji. Jako eksperta wykorzystuje Antoniego Macierewicza (i kilku nikomu nieznanych naukowców), jak wiadomo zdeterminowanego, aby udowodnić katastrofę za wszelką cenę. Padają tutaj mocne słowa, wybuch, fala uderzeniowa, odcięcie skrzydeł. I ta nieszczęsna brzoza! Jedna katastrofa i mamy nieśmiertelne na zawsze drzewo! Czy to nie wystarczy dla sensacji?
Film National Gepgraphic obejrzałam z uwagą, zupełnie nie rozumiejąc protestu, jaki wywołał wśród środowisk PiS. To rekonstrukcja, odtworzenie wydarzeń, wskazujące jednoznacznie, że za katastrofą stało wiele czynników. Nie ma tutaj oskarżeń, nie ma konspiracji, jest jedynie próba odtworzenia tego, co się stało. Film Anity Gargas obejrzałam z rozbawieniem. Była kiedyś taka gazeta „Skandale”, snująca cudowne teorie spiskowe. Czuję, że powróciła pod postacią tego filmu. Teoria spiskowa jest ogromna, podkreślona spiskową, konspiracyjną muzyką. Sugeruje jednoznacznie. Całość była zamachem, Rosjan z polskim rządem. Całość trudno jest traktować poważnie, bo autorka dwoi się i troi, żeby nadać dramatyzmu swojej pracy. „W jaki sposób były zabezpieczone komputery i twarde dyski?” Jaka była pieczęć? – pyta, jednoznacznie sugerując, że ktoś działał w międzynarodowym spisku. „Dopuszczono, żeby szczątki wracały do Polski przez wiele miesięcy” – oskarża. Całość wypada jednak jako bezowocne poszukiwanie sensacji. Całość dociera Macierewicz, mówiący o „gigantycznej operacji rosyjskiej” i „rosyjskim zacieraniu śladów”. „Wiata ma szerokość pięciu płyt, a szerokość samolotu dziesięciu płyt” – podkreśla. No i co z tego?
O.K.