John McClane to jedna z najbardziej znanych postaci w kinie. Ale odgrzewanie co rusz jego przygód chyba nie robi dobrze legendzie. Tutaj jest dramatycznie słabo. Ale może jednak przez beznadziejny scenariusz.
Odpowiedzialny za napisanie go jest Skip Woods, autor między innymi takich wyrafinowanych filmów jak „Drużyna A”, czy „Hitman”. Pan Woods zapomniał chyba, że „Szklana Pułapka” to coś więcej niż tylko wyrafinowane, rozbuchane sceny akcji, ale też błyskotliwe dialogi, humor i śmiech! Mam mu dramatycznie za złe, że zredukował taką filmową przygodę do kilku, dramatycznie rozdmuchanych scen akcji. W tym filmie w zasadzie się nie mówi, a jedynie strzela, jeździ samochodami wielkości małych budynków, zabija tysiące Rosjan i delektuje promieniowaniem w Czarnobylu. No właśnie, po co wysyłać tego nieszczęsnego McClane’a do Rosji? Po to, żeby nabijać się ze stereotypów? Chyba nie, bo mamy zaledwie jeden „dowcip”. Więc po co? McClane leci do Rosji odszukać syna, który wpakował się w kłopoty i siedzi gdzieś w areszcie. Dlaczego, nie wiadomo. Szczerze mówiąc nie wiadomo też po obejrzeniu filmu. Kiedy już go odnajduje, kończą się dialogi (no dobrze, może jest ich kilka) a zaczyna się rozdmuchana seria strzałów i wybuchów. Willis zostaje zredukowany do dodatku do swojego syna (słabiuteńkiego Jai’a Courtney) i daleki jest od postaci, jaką znamy z poprzednich filmów. Główną rolę grają efekty specjalne, opakowane w ten nieznośny efekt 3D, zupełnie niepotrzebny w takich filmach. Boję się, że zrobią kolejną część. Ale jeśli tak, to czy mogą zwolnić scenarzystę?
M.D.