Kac Vegas III

To kolejny dowód na to, że pewnych filmów nie wolno wyciągać w nieskończoność. Chociaż nie należę do przesadnych wielbicieli tych opowieści, z przyjemnością doceniłam ich humor w pierwszej (najlepszej) i drugiej części. I Trzecia jest jedynie nędzną imitacją poprzedników. Co się stało z humorem?

2.jpg

Sprawdziłam. Chociaż reżyser i współtwórca „Kac Vegas” pozostał ten sam przez wszystkie części, to w 2ce i 3ce do pracy wziął się nowy scenarzysta w postaci Craiga Mazina, który odpowiedzialny jest między innymi za takie komediowe „dzieła” jak chociażby ostatnie części „Strasznego filmu”, czyli idealnego przykładu humoru fekalianego, opartego wyłącznie na tandetnych, często obrzydliwych pseudo gagach. Na pewno chcecie wiedzieć jak jest tutaj? Proszę bardzo. Tutaj mamy mordowanie żyrafy pod wiaduktem, czy też duszenie drobiu poduszką. Wystarczy? Oczywiście, że nie! Dodajmy więc rzucanie niecenzuralnymi słowami, czy też nieuchronne seksistowskie gesty, wąchanie sobie nawzajem pup czy też jedzenie psiego żarcia. Nie żartuję, w co najmniej dwóch momentach zrobiło mi się niedobrze. Na dodatek mamy jeszcze obrażanie starszych osób na wózku, korzyści z bycia wyjątkowo nieprzyjemnym, wspólne lizanie lizaka (znowu było mi niedobrze), smarkanie i odksztuszanie flegmy w samochodzie.

3.jpg

W tym natłoku idiotyzmów ginie sama fabuła, zamykająca całą historię. Alan znowu pakuje się w kłopoty. Na dodatek właśnie umiera jego ojciec, co sprawia, że Phil, Stu i Doug obejmują go wyjątkową ochroną przyjaciół. Alan potrzebuje instytucji, która zrozumiałaby jego problemy. Przyjaciele w niedoli spieszą więc z pomocą. Odwiozą Alana do odpowiedniego dla niego miejsca. Nie docierają do celu. Po drodze są porwani. | to porwanie stawia przed nimi zadanie, z jakim nie chciałby się zmierzyć nawet najlepszy komandos.

4.jpg

Co dalej, oczywiście nie powiem, ze względu na dobro tych, którzy oglądają i się przejmują. Ja obejrzałam, ale nie przejęłam się ani na jedną chwilę. Całość tak często przekracza granice dobrego smaku, że nie da się tego oglądać spokojnie. Ktoś zapomniał o świeżości, o komedii, o jakimkolwiek humorze! Szkoda mi na ten film Bradleya Coopera, który od jakichś 18 miesięcy udowadnia konsekwentnie, że jest wszechstronnym aktorem pierwszej ligi. Nie ma co rozpisywać się nadmiernie o innych aktorach, bo przecież już trzeci film z kolei pokazują, że umieją odnaleźć się w komediowych rolach. Ed Helms, Justin Bartha, przerysowany jak zawsze Ken Jeong i nadmiernie ekspresyjny Zach Galifianakis – wszyscy kolejny raz doskonale odnajdują się w swoich postaciach. I gdyby ta historia była choć ciut lepsza, wtedy całość mogłaby mieć jakiś potencjał. Ale tak, całość wypada dramatycznie źle.

Producenci firmują ten film hasłem „To już koniec”. Mam nadzieję, chociaż trochę się obawiam. W końcu zostawiona po napisach końcowych scena wydaje się zapowiadać kolejną część.

Marta Czabała

 
Polityka Prywatności