Ameryka lubi bohaterów. W kraju, w którym powstał zwrot „medialne szaleństwo”, każdy człowiek, który dokonał czegoś wyjątkowego będzie bohaterem, z dobrymi i złymi skutkami tego terminu. Richard Phillips zachował spokój w momencie, kiedy ten był najbardziej potrzebny. Dzięki jego decyzjom nie doszło do rozlewu krwi na pokładzie statku Maersk Alabama. Z czegoś takiego musiał powstać film. Bardzo hollywoodzki. Zrobiony przez doskonałego reżysera z Tomem Hanksem w roli głównej, z doskonałą obsadą drugoplanową. Czy z czegoś takiego nie musiał powstać wielki sukces?
I to na pewno będzie sukces, zresztą w pełni zasłużony. Paul Greengrass wie doskonale jak przekuć historię tygodniowego konfliktu na linii Stany Zjednoczone – Somalia w doskonały film. Wrażenie jest tym większe, że całość oparta jest na faktach. W kwietniu 2009 roku Somalijscy piraci zdecydowali się przejąć statek handlowy Maersk Alabama. Czterech piratów opanowało statek w przeciągu kilku minut. Niestety, znaleźli jedynie 3 z 20osobowej załogi. To właśnie wtedy opłaciło się obsesyjne ćwiczenie alarmowych scenariuszy przez Kapitana. Większość załogi zdążyła się ukryć, reszta przeżyła dzięki mądrym decyzjom dowódcy. I jak tutaj nie mówić o idealnej historii na wieki, hollywoodzki film?
Greengrass jest jednym z tych reżyserów, którzy umieją robić mocne, bardzo dobre kino akcji. Jest też jednym z tych reżyserów, którzy dostają wszystkie możliwe środki, żeby wizję tego kina zrealizować. I tak jest tutaj. To wysokobudżetowe, doskonale zrealizowane kino akcji, dopieszczone i rozpieszczone w każdym, najmniejszym nawet szczególe. Przepiękne są zdjęcia, doskonały jest montaż. Na dodatek Greengrass pokazuje całą historię bez jednoznacznego potępienia piratów. To byłoby za łatwe. Pokazuje ich raczej jako ofiary bezdusznego systemu i kombinacji złych decyzji światowych przywódców. Nie potępia jednoznacznie. Nie ocenia. Relacjonuje. A to jest cecha dobrego reżysera i twórcy.
To film doskonałego reżysera ale też doskonałych aktorów. Nie ma sensu mówić o tym, jak doskonały jest w głównej roli Tom Hanks. Już dawno pokazał, że jest aktorem wybitnym, artystą niespotykanych możliwości. Jeśli czytałby na ekranie książkę telefoniczną, też warto byłoby to obejrzeć. Jest przejmujący, do bólu prawdziwy a ostatnia scena, nawet kiedy wiemy, że już jest bezpieczny, budzi prawdziwe ciarki. Hollywood spekuluje, że za tę rolę Hanks zgarnie swojego kolejnego Oscara. Czy słusznie, okaże się, kiedy ogłoszona będzie lista innych nominowanych. Ale komplementy nie należą się tylko jemu. Powinni je dostać wszyscy aktorzy, pierwszego, drugiego, czy jeszcze dalszego planu. To im zawdzięczamy historię, napięcie, wyjątkowe przeżycia. Bez wyjątku.
Ale na szczycie komplementów składam jedno „ale”. Takie „ale” od osoby, która przeczytała książkę, na podstawie której powstał film. Podpadł mi Billy Ray autor scenariusza, który bezlitośnie pozbawił go tego, co w książce było najlepsze. No dobrze, przy filmie trzeba książkę nieco okroić. Ale czy na pewno trzeba pozbawiać jej najlepszych scen? Gdzie gry słowne Phillipsa z piratami, gdzie przekomarzania? Gdzie oszukiwanie na radarze, na telefonie satelitarnym? Gdzie nieporadność piratów, którzy wysyłali na poszukiwanie załogi jej własnych członków? Bez tych wszystkich elementów, film jest jedynie sztandarowym amerykańskim produktem. Doskonale zrobionym hołdem dla amerykańskich sił zbrojnych. Ale dla samego kapitana ten film jest raczej niesprawiedliwy. Zachęcam wszystkich do przeczytania książki. To dopiero wtedy całość osiąga magiczny, sensacyjny wymiar. Ciarki przechodzą.
Marta Czabała