Od kilku dobrych lat trylogie cieszą się nieustającą popularnością, tak samo zresztą jak opowieści o wybrańcach narodów. Nieźle napisana książka przełożyła się na ogromny sukces, tak samo jak sukcesem była pełna rozmachu ekranizacja filmowa. Do kin zawitała właśnie jej druga cześć. Jest zrealizowana z takim samym rozmachem jak poprzedniczka. I przeczy zasadzie, że druga część trylogii zawsze jest najsłabsza.
A to samo w sobie jest wielkim sukcesem. W pierwszej części zostawiliśmy Katniss i Peetę jako podwójnych zwycięzców 74tych igrzysk. Szantaż wobec władzy nie przyszedł jednak bez skutków. Rozgniewany prezydent Snow wysyła Peetę i Katniss na tournee po kolejnych dystryktach, gdzie wygrani muszą odpowiednio się zaprezentować, jako wizytówka Kapitolu. Oczywiście, muszą udawać też zakochanych. Przymus rodzi odwrotne skutki. Katniss coraz częściej zaczyna dostrzegać jednak coraz więcej oznak buntu. Zdaje sobie sprawę, że wielu ludzi patrzy na nią jak na symbol przyszłej rebelii. Nadchodzą kolejne Igrzyska. Wyjątkowe…
Pod wieloma względami drugie Igrzyska przypominają te pierwsze. To ten sam rozmach wykonania, ten sam rozmach grafiki i scenografii. A w tym przypadku, ten sam rozmach oznacza rozmach ogromny, typowo amerykański, gdzie nie oszczędza się pieniędzy na grafików i rysowników. I przyznać muszę, że efekty są wyjątkowe. Cała pierwsza część tego długiego (2, 5 godziny) filmu to spektakularny pokaz amerykańskich możliwości, rozmachu scenografii, przepięknych, surrealistycznych kostiumów i makijażu.
Dopiero potem rozpoczyna się akcja w stricte sensie tego słowa. Znika magiczna, kolorowa scenografia, ustępująca miejsca pościgom, gonitwom, morderstwom i zwycięstwom raczej tych dobrych nad złymi. Wyjątkowo nie zraził mnie powtórzony schemat z części pierwszej, tym bardziej, że twórcy zostawili dla widzów kilka niespodzianek. I być może dlatego cała historia nie nudzi, nawet jeśli widać ewidentne dłużyzny. Jeśli przebrniemy przez dość obszerny wstęp, na pewno nie znudzimy się częścią drugą, przeprowadzającą nas przez kolejne, 75te Igrzyska. I chociaż nie zabraknie w nich efektów specjalnych, interesująca jest też sama historia. A to w takich rozbuchanych efekciarsko filmach spore osiągnięcie. To tutaj definitywnie wychodzą na jaw umiejętności aktorów, nie tylko głównej pary (jak zawsze doskonałej Lawrence i dobrego Hutchersona), ale też reszty ekipy, głównie pod postacią doskonałego jak zawsze Donalda Sutherlanda, wiecznie szalonego Woody’ego Harrelsona, kolorowej jak tęcza Elizabeth Banks, fenomenalnego (jak zawsze) Philipa Seymoura Hoffmana, czy Sama Clafina. Niezależnie od efektów specjalnych, stworzenie wiarygodnej historii zależy właśnie od nich. I ta ekipa odpowiada na te wymagania. To doskonali aktorzy w doskonałym środowisku. Czy to nie przepis na kinowy i finansowy sukces? Oczywiście, że tak. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że druga część Igrzysk podzieli sukces pierwszej. To solidne, doskonale zrealizowane kino, z dobrymi aktorami. Czy można jeszcze chcieć czegoś więcej od dobrego kinowego filmu?
A.N.