Peter Jackson zmienił książki Tolkiena w potężną maszynę biznesową. Od czasów, kiedy w kinach pojawiła się pierwsza część „Władcy Pierścieni”, turystyka Nowej Zelandii zanotowała znaczny wzrost w zyskach. Sprzedaż pamiątek, produktów opartych na filmach tylko przyczyniła się do finansowych plusów. A te zyski są najważniejsze. Kolejna część Hobbita na pewno przyczyni się do wzrostu wyników sprzedaży. Będzie hit. Jakże mógłby nie być? W końcu to doskonale zrobiona adaptacja książki równie doskonałego pisarza.
Niesiony na zasłużonej fali sukcesu „Władcy Pierścieni” Jackson zabrał się za „Hobbita”. Miałam pewne wątpliwości, że z książki liczącej sobie trzysta kilkadziesiąt stron będzie można zrobić kolejną trylogię, ale najwyraźniej Jackson ich nie podzielał. Jak się okazało, słusznie. Pierwsza część „Hobbita” osiągnęła międzynarodowy sukces we wszystkich kinowych rozmiarach. Druga bez wątpienia podzieli jej los. Nawet jeśli – zgodnie z zasadami trylogii – ta druga musi być najsłabsza wśród swoich towarzyszy. I pewnie pozostanie najsłabsza. Ale czy znaczy to, że sama w sobie jest słaba?
Chyba jednak nie. Nawet absolutnie nie. Część druga znajduje naszych bohaterów wciąż w podróży do Samotnej Góry. Gandalf, Bilbo Baggins i trzynastu krasnoludów jest zdeterminowanych, aby dostać się z powrotem do góry i odbić królestwo krasnoludów. Na drodze stoi im jeden wielki smok i kilka nieprzyjaznych narodów. Ale czy to za dużo dla zdeterminowanej misji?
Kto czytał, wie. Kto nie czytał, pewnie z dużą dozą prawdopodobieństwa jest w stanie przewidzieć. Tym bardziej, jeśli widział „Władcę Pierścieni”. Jak łatwiej dowiedzieć się, kto przeżył „Hobbita”?. Jackson wiernie interpretuje słowa Tolkiena, dodając jednak typowe hollywoodzkie elementy. Tak samo jak we Władcy, dodaje kobiece wątki, tym razem pod postacią Elfki Tauriel. Tak samo dodaje akcję tam, gdzie w książce były opisy, chociażby przez ukochanej przez Tolkiena przyrody. Daje światu idealny, kinowy produkt, świetnie wyprodukowany, doskonale zrealizowany i zmontowany. Taki ze świetną scenografią i równie doskonałą charakteryzacją. Nie ma sensu wymieniać zasług, bez wyjątku doskonałych aktorów. Wszyscy są wspaniali, niezależnie od pierwszoplanowych czy drugoplanowych ról. Po latach spędzonych na planie, mają już chyba wprawę. Trudno jest o większą wiarygodną grę aktorską. Nie ma co zaprzeczać, to kolejny, perfekcyjnie wypracowany film Jacksona, doskonały we wszystkim w czym mógłby być.
Piękna jest muzyka, idealna scenografia, doskonały jest montaż. Wszystko wypracowane jest na światowym poziomie. Efekty specjalne porażają, tak samo jak we wszystkich filmach Jacksona opowiadających o książkach Tolkiena. Nie kocham efektu 3D, ale muszę przyznać, że we współczesnym kinie robi on furorę. Na zdrowie, niech wielbiciele się cieszą. To doskonały film dla wszystkich, niezależnie od tego czy czytają książki, czy nie. Zachęcam. Absolutnie.
Tylko jedna dygresja. Wychodząc z kina mój szwagier skwitował swoje refleksje następującymi słowami. „Jeśli Jackson zarobi na tym filmie, pewnie zaraz zabierze się za Silmarillion. A to da mu materiału do ekranizacji na następne 30 lat. Ale czy to naprawdę coś złego? Nie dla mnie.
Marta Czabała