Transcendencja

Wyniki finansowe zza oceanu są mniej niż zachęcające. Podobno film już ogłoszony został klapą, zarabiając 10 milionów dolarów przy 100 milionach kosztów. Tak to niestety bywa, kiedy z filmu science – fiction chce się zrobić wielki moralny traktat o kwintesencji ludzkości. Bo wielbiciele tego gatunku chcą rozrywki. A tutaj niestety jest męcząco.

2.jpg

A czasami nawet bardzo męcząco, bo już od samego początku bohaterowie filmu bezpośrednio zadają swoje moralne, nadmiernie filozoficzne pytania. Doktor Will Caster wraz z żoną od lat zaangażowani są w pracę nad świadomą sztuczną inteligencją. Will Caster jest przekonany, że jest o krok od ostatecznego sukcesu. Niestety, takie eksperymenty rodzą sprzeciw, w szczególności grup wierzących, że sztuczna inteligencja jest niezgodna z kierunkiem, w jakim powinna iść ludzkość. Kiedy doktor Caster pada ofiarą zamachu, wie że jego dni są policzone. Wraz z pomocą żony postanawia przenieść swoją świadomość wewnątrz komputera. Ale czy to ratunek czy pułapka?

3.jpg

Mam nieustający sentyment i miłość do gatunku science – fiction, postanawiam więc zacząć pod pozytywów. Ciekawa jest sama koncepcja, stwarzająca możliwości do niezłej fabuły. Jak to w hollywoodzkich filmach bywa, efekty specjalne są dopracowane w każdym szczególe, stwarzając porywające widowisko, przyjemne dla każdego kinomana i wielbicieli gatunku. Potem niestety jest już tylko gorzej. I to coraz gorzej. W tym dwugodzinnym filmie akcja zamknięta jest może w kwadransie. Poza tym nie dzieje się nic. Cały film przepełniony jest filozoficznymi dialogami o sensie ludzkości, definicji ludzkości, wyższości racji jednych nad drugimi, oraz deklaracjami wzajemnej miłości głównych bohaterów. A jeśli nie mamy dialogów, dostajemy smętne spojrzenia, jakie rzucają sobie wszyscy uczestnicy tego sztucznie udramatyzowanego przedstawienia. Na dodatek niemiłosiernie wyciągane. Nie pomagają aktorzy; słabiutki, statyczny i wiecznie smętny Depp, który zupełnie nie jest w stanie porwać swoim warsztatem, trochę lepsza (najlepsza na równi z Kate Marą) Rebecca Hall oraz zupełnie niewykorzystani zgodnie ze swoim potencjałem Morgan Freeman i Paul Bettany. Szkoda pieniędzy na ich wynagrodzenie, bo są za dobrzy, na tak słaby scenariusz. Słabiutki scenariusz!

4.jpg

Podejrzewam, że twórcy tego filmu chcieli zejść na jak najgłębsze wymiary rozważań religijno – moralnych, takie na które nie chce mi się nawet wchodzić. Obawiam się, że mogłabym się jeszcze bardziej znudzić, nawet po wyjściu z kinowej sali. Strasznie to słaby film, niedopracowany, męczący, nużący. „Nie” dla wszystkich wielbicieli science – fiction. Wielkie „NIE”.

Marta Czabała

 
Polityka Prywatności