Dzisiejsza młodzież nie pamięta, ale były kiedyś takie czasy, że w filmach baliśmy się skrzypiących drzwi, cienia na ścianie czy zwyczajnej, bardzo niepokojącej ciemności. Takiej zrobionej zupełnie bez komputerów! Kładliśmy się spać z zapalonymi światłami, bojąc się, że gdzieś spod łóżka wyjdzie potwór, którego widzieliśmy wcześniej na ekranie. Kto z dzisiejszych 30, 40latków nie pamięta laleczki Chucky, Freddy’ego Kruegera – symboli strachu naszego dzieciństwa, które pamiętamy do dzisiaj.
John R. Leonetti wydaje się nawiązywać właśnie do tamtych dobrych horrorów. Nie znajdziemy tutaj (a jeżeli to już nieznacznie) efektów komputerowych, nie znajdziemy flaków, lejącej się krwi, niczego obrzydliwego. Ale strachu będzie co niemiara. Lata 60te, typowa amerykańska prowincja. Młode małżeństwo buduje swoje wspólne życie. Mia jest w zaawansowanej ciąży, kiedy mąż John podarowuje jej starodawną, ubraną w suknię ślubną lalkę. Niedługo potem szaleńcy mordują sąsiadów Johna i Mii, a oni sami zostają napadnięci. Po powrocie ze szpitala Mia dostrzega, że w domu dzieją się dziwne rzeczy, takie których nie wyjaśni przeżyta niedawno trauma ani obawa o nienarodzone jeszcze dziecko.
Jak zdążyłam się już przekonać, niektórzy wytykają filmowi mało straszne sceny. Nie wiem kto siedzi z drugiej strony komputera, ale mam pewne podejrzenia co do przedziałów demograficznych. Młodzi i młodsi, dajcie filmowi szansę. Leonetti nieprawdopodobnie umiejętnie buduje napięcie minimalnymi środkami przekazu. Zbliżeniami, niedopowiedzeniami, dźwiękiem pozornie zwyczajnych sprzętów domowych. Wiecie jak może przestraszyć maszyna do szycia, albo gotujący się popcorn? Ja już wiem, tak samo jak wiem, że pozornie dziecięce obrazki też straszyć mogą. Nie trzeba komputera. Leonetti buduje wszystko tak umiejętnie, że przy finałowej scenie po prostu nie da się nie bać. Pomaga niezła scenografia i przyzwoite aktorstwo raczej nieopatrzonych twarzy. Jak na film wysokobudżetowy, liczba aktorów ograniczona jest do absolutnego minimum. W głównej roli doskonale sprawdza się Annabelle Wallis, pełna sprzecznych emocji, strachu, determinacji i niepewności. Na drugoplanowym planie stoją dzielnie Ward Horton, Tony Amendola i Alfre Woodard. Dopełniają aktorkę, chociaż to właśnie do Wallis należy główne zadanie przekazania całej historii. To ona dopełnia scenariusz, dzięki jej umiejętnościom i zdolnością reżysera cały film nabiera tak głębokiego wymiaru. Nie jest to oczywiście kino rewolucja, ale takie mocno osadzone w klasycznym horrorze, mocno podkreślające fakt, że to co było jest znacznie lepsze niż produkowane taśmowo piłopodobne filmy.
Marta Czabała