Uprowadzona 3

To podobno ostatnia część, ostatecznie zamykająca przygody bohaterskiego Bryana Millsa i jego rodziny. Śmiem wątpić, że ostatnia. Wątków do kolejnych tutaj nie brakuje. A część trzecia jest też znacznie lepsza niż jej poprzedniczka, dlatego mam pewne podejrzenia, że o bohaterskim agencie i ojcu jeszcze usłyszymy. 2.jpg

Ale czy to coś złego? Jeśli całość trzyma poziom, jest sensownym kinem akcji, doskonale poprowadzonym thrillerem, na dodatek też świetnie napisanym i wyreżyserowanym, nie mam nic przeciwko częściom kolejnym. Nawet jeśli całość ma wciąż dotyczyć tej samej rodziny. Bryan Mills jest wciąż w formie, chociaż coraz rzadziej przyjmuje zlecenia wyjazdowe, na jakie wciąż jeżdżą jego koledzy. Cieszy się z dobrej relacji z córką oraz z byłą żoną, z którą powoli zaczyna go łączyć coś zdecydowanie więcej niż przyjaźń. Na drodze do szczęścia staje jednak morderstwo, o popełnienie którego zostaje oskarżony właśnie Bryan. Chcąc nie chcąc, musi oczyścić swoje imię, chroniąc jednocześnie tych, którzy są mu najbliżsi.

3.jpg

Każdą z kolejnych trzech części dzieli ok 3 – 4 lata. To dostatecznie dużo czasu, żeby film stracił na popularności, nikt się nie przesycił jego nadmiarem, najwierniejsi wielbiciele zaczęli za nim tęsknić, a twórcy mieli spokój, aby przemyśleć ciąg dalszy. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że zrobili to dopiero przy tej trzeciej odsłonie. Film jest kontynuacją, ale też świetnie broni się samodzielnie. I chociaż za powstaniem stoją cały czas ci sami scenarzyści (m.in. Luc Besson, który tak bardzo podpadł mi ostatnio „Lucy”), to właśnie tutaj widzimy najmocniejsze atuty tego filmu. Zapomnijmy o sequelu, opartym wyłącznie na używanych już schematach, powtarzającym w zasadzie to (łącznie z dialogami), co widzieliśmy w oryginale. To tutaj całość odzyskuje świeżość, sprężystość, jest ciekawa, wciągająca i świetnie zmontowana. To świetnie poprowadzona, spójna fabuła, którą Megaton doskonale przekłada na kinowy język. Nie brakuje tutaj oczywiście typowych filmowych absurdów, które łatwo wybaczamy.  Bryan Mills jest oczywiście niezniszczalny, kula się go nie ima, a ilość zniszczeń, jakich dokonuje spokojnie powaliłaby na ziemię pułk wojska. Kto wie, może nawet legiony. Ale cóż, takie filmy muszą rządzić się swoimi prawami i nie dla realizmu na nie chodzimy. A i gdyby zabili Bryana przy pierwszej okazji, raczej nie byłoby co oglądać. Na szczęście Megaton nie idzie bez pamięci w wybuchy, efektowne (naprawdę efektowne, nawet dla bardzo znudzonej pościgami samochodami samochodowymi kobiety) pościgi samochodowe, nie zapomina się w strzelaninach bez sensu. Całość przyprawia smakowitą szczyptą humoru, widoczną w doskonałych, bystrych dialogach, małych scenach, głównie tych komentujących bycie ojcem dorosłej córki. To naprawdę świetnie zrobiony film akcji, niezły thriller, gwarantujący sensowną, mądrą rozrywkę.

4.jpg

Nawet najlepszy w swoim gatunku scenariusz nie obroni się jednak bez dobrych aktorów. I chociaż twórcy nie uniknęli tutaj pewnych powszechnych stereotypów (ach ten rosyjski mafioso w gaciach rodem od babci, grany przez rodowitego Brytyjczyka), większość bohaterów wydaje się doskonale odnajdywać w swoich rolach. Liam Neeson jest bezspornie stworzony do tej roli, już dawno przekonaliśmy się, że może grać twardziela i emocjonalnego ojca jednocześnie. Nie ma co podważać postaci stworzonej przez Maggie Grace, przyjemnie patrzy się też na Foresta Whitakera. Największą przyjemność sprawiło mi jednak tutaj wystawienie z drugiego planu aktorów praktycznie niewidocznych w częściach poprzednich. Leland Orser, zdolny do zagrania wszystkiego, tutaj w końcu dostaje szansę, żeby zabłysnąć, tak samo jak chociażby Jon Gries. To właśnie przyjaciele Millsa są tutaj najbardziej uroczym elementem, idealnie dopełniającym cały film. To jeden z najbardziej sensownych, najlepiej poprowadzonych filmów akcji, jakie zagościły w naszych kinach od … 12 miesięcy. Bo przecież jeśli w pierwszym tygodniu stycznia powiem, że w tym roku, to chyba nie będzie zbyt duży komplement?

Marta Czabała
Polityka Prywatności