Nie ma wątpliwości, że na fali popularności dwójki głównych aktorów, film znajdzie odbiorców. Pewnie na całym świecie. Ale czy wyjdą oni z kina zadowoleni? Co do tego miałabym pewne wątpliwości. Mam pewien problem z Sereną. Nie mam pojęcia o czym jest ten film. Nie wiem, kto jest głównym bohaterem, nie wiem kto jest centrum historii. Ba, nie bardzo wiem, jaki to gatunek! Podczas pokazu prasowego dały się słyszeć podobne mi, pewne głosy niepewności. „Przypowieść biblijna? (…) interpretacja Lady Mackbet?”. Jedno przyznać jednak muszę. Film wywołał odpowiednią dyskusję.
Bradley Cooper i Jennifer Lawrence nakręcili „Serenę” równolegle z „Poradnikiem pozytywnego myślenia”. Jak poradził sobie ten drugi wiedzą wszyscy. „Serena” trafiła na półkę, a producenci najwyraźniej szukali momentu, żeby odnalazła swój głos. Najwyraźniej teraz. Tylko czy dostatecznie głośny?
Jest rok 1929. George Pemberton chce zawojować świat. Prowadzi szeroko zakrojoną wycinkę drewna w Karolinie Północnej, uzyskane pieniądze chce przeznaczyć na podobne, dostatnie życie w Brazylii. Kiedy w jego życiu pojawia się przyszła żona, piękna i dzika Serena, wydaje mu się, że nie może być lepiej. Serena doskonale odnajduje się w nowym środowisku, nie może jednak znieść myśli, że nie urodzi mężowi syna. Tym bardziej, że George ma już jednego przedślubnego potomka…
Słowo honoru. Jest w tym filmie dużo dobrego. Przepiękne zdjęcia Czech doskonale udają dzikie tereny ówczesnej Ameryki. Przyciąga ogólna strona wizualna, doskonała charakteryzacja, równie idealnie dobrane kostiumy. Zachwyca gra aktorska. Z głównego duetu zwycięską ręką wychodzi Lawrence, nie ma co do tego wątpliwości. Cooper jest z roku na rok coraz lepszy, ale to Lawrence zachwyca od momentu, kiedy tylko pojawiła się na ekranie. W roli Sereny jest bardziej dorosła niż w innych postaciach, ale tak samo jak zawsze zagarnia ekran, kiedy tylko się na nim pojawi. Nie tylko dzięki swojej urodzie, ale absolutnym, niekwestionowanym umiejętnościom.
Ale ten film to nie tylko dwójka głównych bohaterów. To wyraziste, ciekawe drugoplanowe postaci, nadające wyrazistości całemu filmowi. Nie byłoby tego filmu bez aktorów takich jak Rhys Ifans czy Toby Jones. Nie byłoby go bez Any Ularu. To dzięki nim cała historia wydaje się nabierać ostrości, tam gdzie wcześniej były zamazane linie.
No właśnie, z tymi liniami. Wydaje się, że to, co w „Serenie” szwankuje najbardziej (być tylko) to niestety scenariusz. Nierówny, chaotyczny, mało wciągający, sprawiający, że cały film traci na jakości. Christopher Kyle sprawia, że bohaterowie są nierówni, mało wciągający, angażujący się bardziej w abstrakcyjne polowanie na panterę niż we własną rodzinę. Niektórzy wytykają całości nadmierną symbolikę, wpychanie pewnych konkluzji widzowi, niemalże do gardła. I może tak jest. Film jest nierówny, niejasny, w wielu momentach niewytłumaczalny. Powoduje, że wychodząc nie bardzo wiadomo co myśleć. Minęły już prawie dwa tygodnie od czasu, kiedy go oglądałam. I dalej nie doszłam ze sobą do ładu.
M.D.