Sławni mówią...

Peter Greenway!

Skąd wziął się pomysł na film i jak długo pracował Pan nad scenariuszem? Musiałbym się chyba cofnąć do lat 60., kiedy byłem studentem sztuki w Londynie. Wszyscy moi wykładowcy zachwycali się Rembrandtem, co było dla mnie świetnym pretekstem, żeby go nienawidzić. Nie podchodziłem więc do tematu jako miłośnik Rembrandta.
 
Choć, oczywiście jego wpływ na sztukę jest niebagatelny, więc warto go przeanalizować. Oczywiście jest bardzo wielu malarzy, którzy funkcjonują na marginesie wiedzy o sztuce Zachodu od czasów Renesansu. Ale Rembrandt jest niezagrożony.
Naciska właściwe guziki: jest demokratą, republikaninem, humanitarystą, nieomal post-feministą. Z pewnością jest post-freudystą, maluje dzieci w obsranych pieluchach, starych ludzi,  dziewczynę z sąsiedztwa, niczego nie ukrywa, w pewnym stopniu stosuje włoskie brawurowe popisy. Jest w nim jakaś swojskość. Nie trzeba mieć doktoratu z literatury klasycznej, żeby go zrozumieć. Natychmiast przemawia do odbiorcy. Przetrwać 400 lat, bo w 2006 roku minęła 400 rocznica jego urodzin, z nienaruszoną reputacją, jest niezwykłym wyczynem.

Moim ulubionym holenderskim malarzem nie jest Rembrandt, lecz Vermeer. Poświęciłem mu sporo pracy, robiłem o nim filmy, zrobiłem operę. Być może czułem potrzebę zwrócenia się w stronę jego słynniejszego rodaka, żyjącego prawie w tych samych czasach. Patrząc na obrazy Rembrandta nieomalże można sobie wyobrazić kino jako produkt XVII w. To świat stworzony ze światła, Rembrandt zaczyna od ciemnego tła, jak mrok na ekranie, a następnie wprowadza na nie światło, zupełnie tak samo, jak dzieje się to na ekranie. W jego obrazach można również odnaleźć pojęcie stopklatki, szczególnie widoczne to jest w „Straży nocnej”, którą w pewnym sensie odbiera się jako „zatrzymaną w kadrze”. Tak więc definicja kina, jako świata malowanego światłem, wyobrażona jako pojedyncze momenty, to dokładnie to, co robił Rembrandt w XVII wieku.

 

Co filmie jest oparte na faktach historycznych, a co zostało wymyślone dla potrzeb historii?

Nie ma czegoś takiego jak historia. Są tylko historycy. Bez względu czy jesteś Ridleyem Scottem, czy Walterem Scottem, bawisz się historią, modelujesz ją i manipulujesz nią, tak jak chcesz. Doskonałym przykładem jest Szekspir, który mylił się co do wszystkich królów, począwszy do Ryszarda III, ale przecież on nie pisał historii lecz beletrystykę, która miała bawić. Oczywiście nie należy zapominać o roli politycznej propagandy. Najlepsza historia to wynik najlepszego PR-u. Odpowiem tak: proszę podać swoje fakty, a ja udowodnię, że nie można obalić tego, co ja powiedziałem.

 

Czy może Pan przedstawić intrygę „Nightwatching”?

Patrząc na „Straż nocną” namalowaną w 1642 roku, widzimy 34 osoby poruszające się w pośpiechu , w widocznie zaaranżowanym zamieszaniu, które wyruszają na ćwiczenia w strzelaniu. Jednak na pierwszym planie widzimy chłopaka ubranego w wykwintny wojskowy mundur. Jego twarz jest ukryta, nie możemy go zidentyfikować. Strzela on z muszkietu, co byłoby porównywalne do strzelania na Piccadilly Station w godzinach szczytu – kompletna głupota.  Musi się za tym kryć coś ważnego, musi być jakiś powód. To chyba zrodziło moje zainteresowanie, chciałem wyjaśnić, co się tam dzieje. Gdzie ten człowiek strzelał, w jakim celu i w co trafiła kula. Historycy wyliczyli, że w obrazie tym kryje się 51 zagadek, które ja, bez fałszywego wstydu, za jednym zamachem wszystkie rozwiązuję. Przeprowadzam dochodzenie na miejscu zbrodni. W pobliże obrazu „Straż nocna” wiszącego w Rijks lepiej nie zbliżać się, bo grozi to naruszeniem materiału dowodowego. Jest wiele powodów, by sądzić że Rembrandt był satyrykiem. Jest cała seria obrazów, w których wykpiwa ludzi, tradycję. „Straż nocna” nie jest jakimś wyjątkiem, robił to już wcześniej. Twierdzę, że obraz ten to palec oskarżycielski, skierowany przeciwko ekstremalnie bogatej plutokracji. Mamy 12 wpływowych rodzin rządzących Amsterdamem ok. 1640 roku, a w centrum tego spisku każdy negocjuje lepszą pozycję dla siebie w społeczeństwie, w centrum wydarzeń mamy akt przemocy, co wyjaśnia wystrzał z muszkietu. Amsterdam ok. 1640 roku jest miastem, które się buduje. Odradza się po długiej wojnie z Habsburgami w Hiszpanii i , szukając analogii, można je porównać do dzisiejszej Rosji: lisy wpadły do kurnika. Różni ludzie robią szybkie fortuny, nie zadaje się byt wiele pytań, panuje korupcja, wywiera się naciski. 12 rodzin ma Amsterdam w swoich rękach. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo zwyciężyła żydowska roztropność, w mieście zapanował porządek i nie sądzę że występki, o jakie Rembrandt oskarża tych ludzi, mogłyby się wydarzyć 30 lat później. Przez mniej więcej 2 pokolenia, w latach 1600-1650, Amsterdam naprawdę był centrum bogactwa, władzy i wpływów świata zachodniego, z prężnym handlem ze Starym Światem i otwierającymi się możliwościami Nowego Świata. Holendrzy o tym nie mówią, ale w centrum Amsterdamu był słynny plac pod nazwą Dam, gdzie każdego dnia można było kupić czarnego niewolnika.  Przez 80 lat plac ten był centrum handlu niewolnikami.

 

Z czym Pan najbardziej się identyfikuje, jeśli chodzi o Rembrandta i czasy, w których żył?

Myślę, że większość moich filmów, poczynając od „Kontraktu rysownika”, dotyczy outsiderów, artystów jako outsiderów, którzy czasem w pożałowania godny sposób próbują wejść do establishmentu, nie rozumiejąc jego języka. Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta „Kontrakt rysownika”, ale główną postacią był w nim rysownik, który próbował małpować lepszych od siebie, wyższe sfery, ale zawsze wszystko mylił. Kiedy wszyscy byli ubrani na czarno, on był ubrany na biało a kiedy wszyscy byli ubrani na biało, on był na czarno. To właśnie problem outsiderów. Sądzę, że Rembrandt był outsiderem. Syn młynarza, pochodzący z Lejdy, a nie wielkiego Amsterdamu, próbuje sobie wywalczyć jakąś pozycję. Ponieważ jest bardzo utalentowany i spotyka właściwych ludzi, bardzo szybko zajmuje bardzo dobrą pozycję wśród inteligencji o liberalnych poglądach. Intelektualistów poznaje po namalowaniu ‘Straży nocnej”. Wcześniej poznaje głównie zamożnych i znanych ludzi, którzy chcą zamówić u niego swój portret.  Jest wziętym portrecistą ponieważ umie wyeksponować to co pozytywne i prawdziwe, a nie sądzę żeby starał się przypochlebić, bo uważam, że Holendrzy jako ludzie bardzo pragmatyczni,  chcieli być przedstawieni takimi, jakimi naprawdę są. Rembrandt miał do tego talent i bardzo szybko się wzbogacił.

 

Może Pan opisać relację łączącą Saskię z Rembrandtem i jaką Saskia odegrała rolę w zamówieniu „Straży nocnej”?

3 związki Rembrandta z trzema kobietami reprezentują trzy różne typy więzi. Pierwszy związek był aranżowanym małżeństwem dynastycznym. Krewny Saskii, który przedstawił jej Rembrandta był marszandem. Uważał, że wprowadzenie tego malarza do rodziny będzie korzystne zarówno dla Uylenburghów, jak i dla samego malarza. Z pewnością związek ten zaczął się jako aranżowane małżeństwo, ale sądzę, i staram się to udowodnić w filmie, że bardzo dobrze ze sobą żyli i być może byłą między nimi nawet prawdziwa namiętność. Saskia była doskonałą businesswoman, która troszczyła się o jego pracownię, finanse i dom, co nie jest zaskakujące, ponieważ była wykształcona i miała klasę.

Drugi związek moim zdaniem koncentrował się na seksualnej relacji, ekstremalnej seksualnej przygodzie, ponieważ Rembrandt po śmierci Saskii próbował odbić się od dna poprzez seksualne eksperymenty, których nigdy nie próbował z żoną. Trzeci związek był klasycznym związkiem sentymentalnym pomiędzy starszym mężczyzną a młodszą kobietą.  Różnica wieku wynosiła 20 lat, i choć naturalnie dla niego była to też przygoda seksualna, to ona poszukiwała raczej opieki, bo jak wiemy w tamtych czasach kobieta nie mogła być ekonomicznie niezależna i związek polegał na obustronnych korzyściach.

Smutne jest to, że wszyscy ludzie, którzy był mu bliscy: jego dzieci, jego kobiety, wszyscy umarli przed nim, a on sam zszedł z tego świata w nędzy i samotności, w nędznym mieszkanku na południu Amsterdamu, daleko od wielkiego, zamożnego domu w modnej dzielnicy, który zamieszkiwał w latach świetności.

 

Jak wyglądał casting postaci Rembrandta?

Powstało parę filmów o Rembrandcie, w których przedstawiany on jest jako łagodny staruszek. Myślę tu o Charlesie Laughtonie, Aleksandrze Korda czy Klausie Marii Brandauerze, w ostatniej produkcji dla telewizji francuskiej. Ale w roku 1642 Rembrandt ma dopiero 34 lata, więc musieliśmy znaleźć kogoś młodego. Wybraliśmy Martina Freemana, który nawet jest do niego fizycznie podobny.

 

Jakie tematy porusza film?

Seks i śmierć, a o czym innym można mówić? Balzak wspomniał kiedyś pieniądze i one też czają się w tle. Ale mają one przecież związek z i z seksem i ze śmiercią, choćby w sytuacji, gdy jedno chcemy kupić, a drugiego chcemy uniknąć. Tak więc są to nieprzemijające tematy. Znajdują się w środku kadru.

Co współcześni widzowie powinni wynieść z Pana filmu?

Chciałbym, żeby film mój był rozrywką na wielu różnych poziomach. Nie chcę, żeby publiczność odebrała go jako kulturalną polemikę dotyczącą malarstwa pierwszej połowy XVII wieku. To ma być historia przesiąknięta empatią i sympatią. Historia o człowieku, który rozwija karierę wbrew wszelkim oczekiwaniom. Historia o mądrości i moralności.  W końcu po to przychodzimy na świat.

 

>>>powrót


 
Polityka Prywatności