Odgrzebane w filmowych zapasach...

Uderzenie

A jednak można zakończyć świat na jeszcze inny niż poprzednie sposób. Ten mini serial okazuje się być zaskoczeniem i przykładem, że można zrobić jeszcze sensowne kino katastroficzne, nawet jeśli budżet ograniczony jest przez restrykcyjne zasady stacji telewizyjnej. Jednak dobry pomysł wystarczy.
 

Zaznaczę od razu. Filmy katastroficzne wielbię, niezależnie od tego jak kiepskie są w nich efekty specjalne ani jak bardzo powtarzalny jest cały scenariusz. A powtarzalny jest niemalże zawsze. W końcu na ile sposobów można przeprowadzić zagładę czy nawet najazd kosmitów? Nawet katastrofy naturalne są ograniczone w liczbie.

Nie znaczy to jednak, że nie można już dzisiaj zrobić przyzwoitego filmu katastroficznego. Można, nawet z kiepskimi efektami, nadwyrężonymi przez budżet telewizyjnego serialu. W końcu tzw. mini seriale nie dostają tyle pieniędzy co filmy w Hollywood, głównie dlatego, że zarabiają bezsprzecznie mniej. Cóż, pieniądz rządzi światem.

Dlatego jeśli brakuje pieniędzy na efekty, miłym zaskoczeniem, definiującym cały film będzie dobry scenariusz. A scenariusz w tej niemiecko – kanadyjsko – amerykańskiej produkcji jest zdumiewająco dobry, nawet uwzględniając standardową dla takich filmów przewidywalność. Jest pomysł. A to już bardzo dużo.

A wszystko zaczyna się od deszczu meteorytów, tak intensywnego, że na zjawisku skupiony jest niemalże cały świat. Jak się okazuje nie dość skupiony, bo też naukowcom nie udaje się zauważyć jednego ogromnego meteorytu, który uderza w księżyc, wytrącając go z orbity. Księżyc zmniejsza swoją odległość w stosunku do Ziemi, efektem czego są wahania grawitacji, wyładowania elektryczne i zmiany w klimacie na całym świecie. To jednak nie wszystko. Kiedy grupa naukowców odkrywa, że księżyc jest na kursie kolizyjnym z ziemią, czas na uratowanie ludzkości jest coraz krótszy. To (a jakże) od najmądrzejszych i najznamienitszych umysłów tego świata zależą miliardy istnień.

Wszystko oczywiście pod przewodnictwem Amerykanów. A jakże. Przecież od dawna już wiemy, że najgorsze filmowe kataklizmy uderzają właśnie w Stany Zjednoczone. Kwestia przyzwyczajenia. W przeciwieństwie do wielu podobnych produkcji, w Uderzeniu jednak  nie tylko Amerykanie biorą udział w ratowaniu świata. Mamy i Francuzów, i Niemców i Rosjan. I na szczęście dla wiarygodności filmu niemalże nieistniejącą polityczną poprawność.

A na dodatek, mamy też bardzo przyjemną, świetną w odbiorze historię, w miarę trzymającą w napięciu, czasami zaskakującą, z szalenie przyzwoitymi aktorami klasy B. Nie często widziana na ekranie Natasha Henstrige po raz kolejny urzeka nas swoją urodą, tak samo zresztą jak i odrzut zakończonego już dawno Wojskowego Biura Śledczego czyli David James Elliott. Oczywistym w takich filmach jest przecież to, że główni bohaterowie są nie tylko mądrzy ale też i śliczni. I skorzy do romansów, jak i do poświęcania się w imię ludzkości.

Przyznać niestety trzeba, że największą wadą tego filmu jest jego ogromna wprost przewidywalność. Wiadomo przecież jak muszą kończyć się takie produkcje, jaki ma być przebieg całej historii, kto ma mieć romans a kto przeznaczony jest na filmowe stracenie. I Uderzenie w ogromnej mierze wszystkie te filmowe „standardy” podziela, w sposób jednak znośny i przyjemny w odbiorze. I nie przeszkodzą w nim wyjątkowo prymitywne jak na dzisiejsze możliwości komputerowe efekty specjalne. W końcu nie na wszystko zawsze starcza pieniędzy. Jak na film telewizyjny bardzo przyzwoicie. Ja płytę  wstawiam na swoją półkę. I jeszcze do filmu wrócę.

Marta Czabała

>>>powrót


 
Polityka Prywatności