Odgrzebane w filmowych zapasach...

Stan Gry

Zamierzenia pewnie dobre ale rezultat jakiś mdły. Jeśli to miał być dramat to nagromadzenie obecnych w nim nieszczęść zaprzepaściło jakiekolwiek szanse na wiarygodność samej historii. A wtedy nie pomoże już nawet nagromadzenie gwiazdorskich nazwisk oraz w miarę przyzwoite aktorstwo. Kolejny dowód na to, że robiąc jedną rzecz bardzo dobrze lepiej nie zabierać się za kolejną.
 

W Hollywood nie ona jedna ma reżyserskie ambicje. Jako kolejna aktorka, Helen Hunt zabrała się za swój reżyserski debiut, była też współautorką scenariusza. Opowieści o kobiecie i jej problemach. Jak zgaduję z przeznaczeniem dla kobiet.

Jej bohaterka April to 39letnia kobieta na rozstaju życiowych dróg. Opuszcza ją mąż, z którym desperacko pragnie mieć dziecko. Niemalże w tym samym momencie umiera jej matka a z rodziny (adopcyjnej zresztą) zostaje jej tylko brat. April niespecjalnie wierzy, że spotka ją jeszcze coś dobrego. I właśnie wtedy odnajduje ją matka biologiczna, która marzy o tym, aby odnowić z nią kontakt.

Z założenia cała historia ma spory potencjał, Hunt przesadziła jednak z dramatyzmem. Kiedy jej bohaterkę spotykają pierwsze nieszczęścia współczujemy. Kiedy następne, wzdychamy. Ale kiedy okazuje się, że to jeszcze nie koniec tragizmu, wtedy czujemy już tylko irytację. Nie ma mowy, aby tzw. zwyczajnej kobiecie przydarzyło się tyle nieszczęść. Historia April jest niestety odrealniona, sztuczna a brak możliwości utożsamienia się z jej życiem, czyni film po prostu męczący.

Tak samo męczący jak zresztą same dialogi. Patetyczne teksty o życiowych wartościach jestem w stanie wybaczyć, jednak kiedy brat April oświadcza jak to bycie dzieckiem biologicznym jest wyczerpujące, to właśnie ten tekst przepełnia moją czarę goryczy. I wrażenia nie uratuje już nawet doskonała jak zawsze Helen Hunt, przystojny i szarmancki Colin Firth czy rzadko widziana w kinie, pełna energii Beth Middler. To niestety półtoragodzinna równia pochyła, historia o tym jak to można poradzić sobie z wielką ilością nieszczęść, jak można podnieść się do góry ze wszystkiego oraz o tym, że to co dla nas ważne wcale nie musi okazywać się najważniejsze. Szkoda tylko, że ten znany z wielu innych filmów morał podawany jest w formie wyjątkowo niestrawnej, niewciągającej a co najgorsze – wyjątkowo irytującej. Szkoda. Szkoda, bo tym jednym filmem świetna aktorka Helen Hunt postawiła w swoim CV wielki minus. Może niech lepiej nie stawia kolejnego.

Marta Czabała

>>>powrót


 
Polityka Prywatności