Z daleka od wypożyczalni!

Licencja na miłość

„Licencja na miłość” jest niemalże sztandarową, typową komedią amerykańską. Przyjemną, leciutką, mało wyrafinowaną, gdzie wszyscy bohaterowie są piękni a na niebie zawsze świeci słońce. Troszkę tylko szkoda Mandy Moore, która jest na najlepszej drodze do zaszufladkowania własnej aktorskiej osoby. Już zdążyła pokazać, że stać ją na więcej, dlatego absolutnie się nie zgadzam, żeby do końca życia grała w takich filmowych półproduktach.
 

Moore gra Sadie Jones, której związek z Benem wkracza właśnie na nowe tory. Ben (John Krasinski) decyduje się dziewczynie oświadczyć, zostaje przyjęty i – jak to w amerykańskim świecie bywa – rozpoczynają się natychmiastowe, gorączkowe przygotowania do ślubu. Gorączkowe, bo na wszystko są zaledwie 3 tygodnie. Dlaczego? Otóż Sadie chce aby ślubu udzielił im zaprzyjaźniony ksiądz, wielebny Frank. A ten ma jedyny wolny termin i dość ekscentryczne podejście do instytucji małżeństwa. Jego przedmałżeńskie nauki wystawiają zaś na próbę niejeden, na co dzień scementowany związek.

W przeciwieństwie do Mandy Moore, nie szkoda mi Robina Williamsa. Choćby zagrał w tysiąc razy gorszym filmie, wszyscy i tak wiedzą doskonale, że to aktor wszechstronny, z ogromnym talentem i potencjałem. On ma już po prostu na tyle ugruntowaną pozycję, że nic mu nie zaszkodzi. Nawet postać wielebnego Franka, makabrycznie przerysowana, trochę na siłę komediowa, będzie jedynie kroplą w morzu filmów zagranych przez doskonałego aktora. Mam silnie podejrzenia, że Williams jest osobą, która miała stać się głównym motorem reklamowym całego tego filmowego przedsięwzięcia. Pewnie znaleźli się ludzie, którzy poszli na film wyłącznie dla niego i pewnie byli też tacy, którym całość przypadła do gustu. I nie mieli nic przeciwko przekoloryzowanym żartom i sytuacjom, mało śmiesznym lub też średnio śmiesznym humorom i naprawdę schematycznym rozwiązaniom. Można to obejrzeć, ale zdecydowanie nie trzeba, chyba że nie macie absolutnie nic do roboty a na dworze pada śnieg, deszcz lub szaleje tornado. Inaczej radzę sobie darować.

Marta Czabała

>>>powrót


 
Polityka Prywatności