Z daleka od wypożyczalni!

Ilu miałaś facetów?

Jeżeliby ten film naprawdę wziąć do siebie, należałoby przestać kupować i czytać wszelkie kolorowe czasopisma dla kobiet. Ba, lepiej nawet na nie nie patrzeć, bo a nuż jakiś artykuł sprawi, że kompletnie zgłupiejemy. Nie ma się co oszukiwać, na artykuły z rodzaju „porady” znacznie bardziej podatne jesteśmy właśnie my, kobiety. A te porady często wymyślane są na przysłowiowym kolanie przez kogoś, kto musi zapełnić miejsce w gazecie i sam niespecjalnie wierzy w to co pisze.
 

Artykułem, który przeczyta Ally, bohaterka filmu „Ilu miałaś facetów?” jest tekst, o tym, jak to ilość partnerów seksualnych wpływa na dalsze życie/szanse na znalezienie męża. Wedle artykułu, kobiety, które przekroczą magiczną liczbę 20, niemalże skazane są na samotność. Tak podobno mówią sondaże. Ally na swoim koncie posiada tych partnerów aż 19, dlatego artykuł trafia na podatny grunt. Jako iż chce w końcu znaleźć tego jedynego, kobieta postanawia od tej pory udać się na poszukiwania, jednocześnie zachowując seksualną abstynencję. Aby nie zostawić sobie jednak pole do wyboru, postanawia odnaleźć swoich 19 byłych kochanków, tłumacząc sobie, że zadając się z nimi, nie przekracza magicznej 20. Do pomocy zatrudnia swojego sąsiada, lekkoducha muzyka, który sam przebiera w kobietach jak w ulęgałkach.

A co będzie dalej? To samo co było w tysiącach już chyba filmów. To jeden z tych filmów, które można przewidzieć do samego końca, opowiedzieć niemalże klatka po klatce zaraz po kilku pierwszych scenach. To nie jest duży zarzut dla filmu, bo nawet przewidywalne filmy często są przyjemne w odbiorze. Ale ten niestety jest raczej ciężkostrawny, głównie za sprawą zarzutu znacznie bardziej poważnego niż tylko przewidywalność. Otóż jest on całkowicie nieśmieszny. Komedia, która w najlepszym razie wywołuje na twarzy może okazjonalny uśmiech, skazana jest na porażkę. Widać, że twórcy tego filmu mocno się starają, nie wychodzi jednak ani razu. Dwa słabe uśmiechy, jakie naliczyłam podczas trwania filmu, to zdecydowanie za mało. Nie pomagają nawet w miarę przyzwoici aktorzy, znacznie lepszy od swojej filmowej partnerki Chris Evans i doskonała obsada drugoplanowa, chociażby w postaci uroczej Ari Graynor. Bywa po prostu nudno, czasami wręcz żenująco. Można to obejrzeć bez specjalnej odrazy, ale też bez poczucia dobrze spędzonego czasu. Jeśli jednak znajdziecie cokolwiek innego, co może być dla filmu alternatywą, radzę w ciemno spróbować właśnie tej rzeczy.

Marta Czabała

>>>powrót


 
Polityka Prywatności