Biegiem po DVD!

Polar storm

Jeśli lubicie filmy katastroficzne, pewnie przychylnym okiem popatrzycie na ten telewizyjny twór. To typowe kino małego ekranu, ze średnim budżetem, przewidywalnym scenariuszem i aktorstwem na poziomie najwyżej dobrym. Ale czy fan filmowych katastrof nie obejrzy tego z przyjemnością?
 

Ależ nie. Przyjemność będzie spora. Nawet jeśli pokazywany tutaj kolejny potencjalny koniec świata pokazywany był już w innych filmach po wielokroć. Ten tutaj jest czymś na kształt awarii jądra ziemi, w wyniku którego przez cały świat przetaczają się masywne trzęsienia oraz prądy magnetyczne. Jeśli macie na sobie coś elektrycznego, nie macie szans na przeżycie takiego prądu. Jedynie dr James Mayfield ma koncepcję co do tego, co naprawdę dzieje się z ziemią i jak to naprawić. Niestety, agencje rządowe nie chcą go słuchać.

I jak wiadomo on jedyny będzie niósł ciężar świata na swoich barkach. Nie można mieć tego filmowi do zarzucenia, w końcu w 99% filmów katastroficznych ma jednego głównego protagonistę, który stoi w opozycji do decyzyjnej reszty świata. I tutaj jest tak samo, tak samo zresztą jak przewidywalny jest scenariusz całego filmu. Nie obraża on mojej godności jako wielbiciela filmów katastroficznych, wszystkich przecież w gruncie rzeczy podobnych do siebie. Efekty specjalne są typowo telewizyjne, średnio porywające, ale też niczym nie przypominające tych robionych na dziecięcych komputerach. Jest przyzwoicie. Całość może nie porywa, na pewno jednak satysfakcjonuje tych, którzy włączają film czekając na przyzwoite, choć mało wyrafinowane telewizyjne kino katastroficzne. Naprawdę można.

Marta Czabała

>>>powrót


 
Polityka Prywatności