Odgrzebane w filmowych zapasach...

W pułapce ziemi

Telewizyjne widowisko, które zmęczyć może nawet tych zakochanych w katastroficznym gatunku, obsesyjnie oglądających wszystko co nakręcą. Efekty rodem z lat 80tych, aktorstwo najwyżej przyzwoite i scenariusz, który jest zlepkiem z filmów i seriali, mniej lub bardziej znanych szerokiej publiczności. Męczy.
 

 

 

 

 

 

 

 

 

W takich opowieściach musimy oczywiście mieć bohatera. Ten tutaj jest wprost idealny. Był zawodowym sportowcem, ale kontuzja oderwała go od sportu i skierowała w stronę nauki. Teraz jest sławnym geologiem, który przywozi swoją piękną narzeczoną do swojego rodzinnego miasteczka, aby odpocząć przed przygotowywanym ślubem. Ale i tutaj znajduje ich praca, bo na jeziorze pojawiają się właśnie niepokojące ognie. Coś dzieje się pod ziemią.

Coś oczywiście strasznego, okropnego, zabierającego raz po raz kolejne żywota. Całość jest bezlitośnie zlepiona z innych filmów i seriali, dlatego nietrudno przewidzieć co będzie się działo i jak całość się skończy. Nie brakuje idiotycznych tekstów („Związek szuka ciekłych katalizatorów, a nie suchego siana (…) Izotop L6 nigdy nie przyczyniał się do nieszczęść”), marniutkiego aktorstwa i oklepanych pomysłów. Efekty specjalne pochodzą chyba z lat 80tych. Oglądanie męczy nawet najbardziej zdeterminowanych wielbicieli gatunku katastroficznego. Całość najlepiej obejrzeć na komputerze, jednocześnie sprawdzając serwisy z wiadomościami, pijąc kawę, ba, może nawet czytając książkę. Albo może lepiej pójść na spacer.

O.K.

>>>powrót


Polityka Prywatności