Jak urodzić i nie zwariować
Dzieci posiadają też bohaterowie filmu Kirka Jonesa, chociaż mają do rodzicielstwa różne podejście. Wendy zachodzi w ciążę po latach starania, przekonana, że czeka ją właśnie najpiękniejsze 9 miesięcy jej życia. Chwilę później nie może się już doczekać końca błogosławionego stanu, porażona objawami fizycznymi, jakie niesie za sobą bycie w ciąży. Na pewno nie pomaga też fakt, że w ciąży jest też młoda żona jej teścia, która jednak wygląda tak, jakby właśnie zeszła z wybiegu dla modelek. Ale bohaterów jest znacznie więcej. Jest młode małżeństwo, starające się o adopcję dziecka z Afryki. Jest młodziutka Rosie, która zachodzi w przypadkową ciążę po jednorazowym seksie z kolegą z liceum. Jest prezenterka telewizyjna, która jest pewna, że ciąża nic w jej życiu nie zmieni.
Przeplatające się wzajemnie historię to dzisiaj w kinie nic nowego. I właśnie dlatego trzeba zrobić je lepiej niż inaczej, subtelnie, dobrze, tak żebyśmy pamiętali cały film jeszcze chociaż trochę po wyjściu z kina. Mam takie wrażenie, że Jonesowi właśnie to się udało. Wszystko się uzupełnia, komentuje, składa na wieloraki, różnorodny obraz bycia rodzicem. Jest humor, subtelny, ciekawy, nigdy nie przesadzony. Jest sporo refleksji o byciu rodzicem, zarówno o macierzyństwie jak i ojcostwie. Są wspaniali aktorzy (najcudowniejsza pod słońcem Elizabeth Banks, najsłabsza Lopez), zarówno męscy, jak i damscy. Jest dobry scenariusz, uśmiech i łezka. I zero, zero dowcipów rodem z toalety! Identyfikuję się z filmem w całości, tak jak podejrzewam ci, co też mają dzieci. Rozkoszny.
Marta Czabała