Byliśmy, widzieliśmy, napisaliśmy...

Transcendencja

Wyniki finansowe zza oceanu są mniej niż zachęcające. Podobno film już ogłoszony został klapą, zarabiając 10 milionów dolarów przy 100 milionach kosztów. Tak to niestety bywa, kiedy z filmu science – fiction chce się zrobić wielki moralny traktat o kwintesencji ludzkości. Bo wielbiciele tego gatunku chcą rozrywki. A tutaj niestety jest męcząco.
 

A czasami nawet bardzo męcząco, bo już od samego początku bohaterowie filmu bezpośrednio zadają swoje moralne, nadmiernie filozoficzne pytania. Doktor Will Caster wraz z żoną od lat zaangażowani są w pracę nad świadomą sztuczną inteligencją. Will Caster jest przekonany, że jest o krok od ostatecznego sukcesu. Niestety, takie eksperymenty rodzą sprzeciw, w szczególności grup wierzących, że sztuczna inteligencja jest niezgodna z kierunkiem, w jakim powinna iść ludzkość. Kiedy doktor Caster pada ofiarą zamachu, wie że jego dni są policzone. Wraz z pomocą żony postanawia przenieść swoją świadomość wewnątrz komputera. Ale czy to ratunek czy pułapka?

Mam nieustający sentyment i miłość do gatunku science – fiction, postanawiam więc zacząć pod pozytywów. Ciekawa jest sama koncepcja, stwarzająca możliwości do niezłej fabuły. Jak to w hollywoodzkich filmach bywa, efekty specjalne są dopracowane w każdym szczególe, stwarzając porywające widowisko, przyjemne dla każdego kinomana i wielbicieli gatunku. Potem niestety jest już tylko gorzej. I to coraz gorzej. W tym dwugodzinnym filmie akcja zamknięta jest może w kwadransie. Poza tym nie dzieje się nic. Cały film przepełniony jest filozoficznymi dialogami o sensie ludzkości, definicji ludzkości, wyższości racji jednych nad drugimi, oraz deklaracjami wzajemnej miłości głównych bohaterów. A jeśli nie mamy dialogów, dostajemy smętne spojrzenia, jakie rzucają sobie wszyscy uczestnicy tego sztucznie udramatyzowanego przedstawienia. Na dodatek niemiłosiernie wyciągane. Nie pomagają aktorzy; słabiutki, statyczny i wiecznie smętny Depp, który zupełnie nie jest w stanie porwać swoim warsztatem, trochę lepsza (najlepsza na równi z Kate Marą) Rebecca Hall oraz zupełnie niewykorzystani zgodnie ze swoim potencjałem Morgan Freeman i Paul Bettany. Szkoda pieniędzy na ich wynagrodzenie, bo są za dobrzy, na tak słaby scenariusz. Słabiutki scenariusz!

Podejrzewam, że twórcy tego filmu chcieli zejść na jak najgłębsze wymiary rozważań religijno – moralnych, takie na które nie chce mi się nawet wchodzić. Obawiam się, że mogłabym się jeszcze bardziej znudzić, nawet po wyjściu z kinowej sali. Strasznie to słaby film, niedopracowany, męczący, nużący. „Nie” dla wszystkich wielbicieli science – fiction. Wielkie „NIE”.

Marta Czabała

 

>>>powrót


 
Polityka Prywatności