Z daleka od wypożyczalni!

Lot Feniksa

Niby to sensacja, niby nie, niby film katastroficzny ale nie do końca. Wielkie imiona, niespecjalnie ciekawa fabuła. W sumie nie wiadomo co myśleć. Ale wolę myśleć dobrze.
 

Frank Towns (Dennis Quaid)  zamyka niedoszły szyb naftowy. Zabiera ekipę z powrotem do domu. Po drodze problemy atmosferyczne sprawiają, że samolot rozbija się na pustyni Gobi. Wśród szalejących burz, zmiennych warunków klimatycznych i przemytników, ekipa Townsa postanawia zbudować nowy samolot. Przewodzona przez ekscentrycznego Elliota (Giovanni Ribisi) musi zrobić to szybko, bo woda i jedzenie się kończą a przemytnicy chętnie weszliby w posiadanie samolotu.

 

Do kina nie poszłam na ten film przez przypadek, teraz jednak zastanawiam się, czy nie żałowałabym  wydanych na ten cel pieniędzy. W tym filmie wiele rzeczy dzieje się bez sensu. Bohaterowie biegają dookoła wraku samolotu bez przysłowiowego ładu i składu, nie martwiąc się takimi detalami jak oparzenia słoneczne, odwodnienie. Nie wiedzą co robią bo samym scenarzystom chyba zabrakło pomysłów na to co jeszcze może im się przydarzyć. Jedynym pomysłem zdaje się było maksymalne nagromadzenie gwiazd i podanie historii banalnej mając nadzieję, że widzowie się w tym kiczu nie zorientują. Kicz zresztą zdaje się być przewodnim motywem tego filmu, bo sensu ani jakiejkolwiek fabuły próżno szukać. Wszystkie tzw. gwiazdy, takie jak Dennis Quaid, Miranda Otto czy też Giovanni Ribisi powinny nie przyznawać się, że kiedykolwiek w czymś tak strasznym brały udział. Nie ma sensu tego oglądać, nawet wtedy jeśli ogranie nas wszechobecna tęsknota za kinem amerykańskim tzw. sensacyjnym. Naprawdę lepiej byłoby iść na dobry spacer a jeśli nie, nawet popatrzeć się bez sensu w ścianę. Nawe wtedy osiągniemy większe walory kulturalne.

 

Marta Czabała

>>>powrót


 
Polityka Prywatności