Sławni mówią...

Andrzej Chyra - rozmowa - "Post Mortem. Opowieść katyńska."

- Praca na planie „Post Mortem. Opowieści katyńskiej.” to pański pierwszy zawodowy kontakt z Andrzejem Wajdą? - Nie, pan Andrzej Wajda był moim profesorem podczas studiów reżyserskich na warszawskiej Akademii Teatralnej. Zagrałem także niewielką rolę w „Wyroku na Franciszka Kłosa”.
 

W filmie gra pan oficera, któremu udało się uniknąć    śmierci w Katyniu...

-          Istotnie, mojego bohatera to ominęło, ale przez resztę życia ten Katyń będzie go ścigać. Zresztą, cały film opowiada o tym, że my, Polacy, jesteśmy skazani na pamięć o Katyniu, że było to wydarzenie, od którego nie sposób się uwolnić.

 

-          A pan myśli o Katyniu?

-          Nie mam osobistych związków z tym miejscem, ale wielu ludzi, których spotykam, ten osobisty stosunek zachowuje – w końcu to było kilkanaście tysięcy ofiar: mężów, ojców, wujów, braci. Tkwi to w naszej podświadomości jako zbrodnia popełniona na elicie polskiego społeczeństwa - a jednocześnie ta historia jest przykładem naszego osamotnienia i świadomości, że takie wartości jak godność i honor  nie zawsze wystarczą, żeby przetrwać. Lata kłamstw i atmosfera historii zakazanej spowodowały, że i teraz ten problem nie potrafi się jakoś przebić, wydostać na powierzchnię. Odnoszę wrażenie, że zabrakło dobrego psychoterapeuty, który pomógłby nam to unaocznić. A twórcy tego tematu nie dotykali zbyt często.

 

-          Ale literatura na temat Katynia jest dość obfita.

-          Owszem, w większości są to jednak zbiory dokumentów i komentarze historyków. Z tego, co przeczytałem, przygotowując się do roli, moją uwagę zwróciła książka Allena Paula. To znamienne, że taką książkę o Katyniu i jego konsekwencjach – dla jednostek, całego narodu i polityki światowej – potrafił napisać właśnie Amerykanin. My nie dajemy sobie z tym rady, nie potrafimy dostrzec tych zależności. Ale to dotyczy nie tylko Katynia.

 

-          Wspomniał pan o potrzebie terapeuty. Czy Andrzej Wajda jest takim terapeutą?

-          Chciałbym, żeby tak było. Moja ostrożność nie wynika z braku zaufania, wolę zaczekać na końcowy efekt. Przyznam, że wchodziłem w ten projekt nie bez obaw, ale na planie – tak jak wszyscy – dałem się porwać niezwykłej energii pana Andrzeja. Wydaje się, że ta energia płynie ze wspólnej pracy, a także - a chyba nawet przede wszystkim - z chęci nazwania rzeczy po imieniu. Sami podlegamy tej terapii. Myślę, że Andrzej Wajda również.

 

-          Do kogo pańskim zdaniem adresowana jest „Opowieść katyńska”? Do tych, którzy tę katyńską traumę noszą w sobie, czy też do tych, którzy nie mają nawet świadomości tej traumy?

-          Trudno mi znaleźć konkretnego adresata. Zwłaszcza, że mimo rozległości wątków ten film nie rozwiązuje wszystkich problemów, nie dotyka wszystkich tematów związanych z tą zbrodnią. W książce Paula znalazłem, na przykład, szerszą, geopolityczną perspektywę: jak sprawa katyńska została wykorzystana przez Stalina do realizacji jego celów i dlaczego alianci nie chcieli jej drążyć. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak bardzo Katyń wpłynął nie tylko na naszą historię, ale i przebieg całej wojny, ale być może jest to temat na zupełnie inny film.
Ale wracając do pytania o widza. „Post Mortem” jest tak realizowany, by był zrozumiały na różnych poziomach: ma przedstawić pewne zdarzenie i wynikające z niego sytuacje w pełnym świetle. Ma coś unaocznić, uświadomić potencjał tego tematu. Być może na tym polega ten zabieg terapeutyczny, który od traumy Katynia powinien nas uwolnić.

 

-          „Post Mortem. Opowieść katyńska.” w jakimś sensie powraca do tematyki „Popiołu i diamentu”, wzbogacając ją o element stanowiący wcześniej tabu. I podobnie jak tamten film buduje możliwie szerokie spektrum społeczne, by ukazać przekrój postaw i reakcji na sprawę katyńską.

-          Tak właśnie tworzony jest ten film i ciągle się zmienia. Dlatego nie chcę wyrażać swoich opinii przed końcem realizacji. Kiedy wchodziłem w ten projekt, scenariusz skupiał się głównie na wątku wdowy po oficerze, który zginął w Katyniu, i przyjacielu męża, który Katynia uniknął. Teraz wątków jest więcej - poznajemy więc obraz zbiorowy, który pokazuje jak pewne postawy stały się typowe, jak niechcący w nich utknęliśmy. Ale cały czas trwa realizacja i poszczególne sceny mogą zmienić wymowę filmu.

 

-          Co pan ma na myśli?

-          W trakcie pracy nad kolejnymi ujęciami, sceny się zmieniają a dialogi nabierają nowych znaczeń. W pewnym momencie pomyślałem, że w filmie brakuje pewnej postawy czy myśli, która wówczas może wydawała się niemożliwa, ale dziś nabrała sporego znaczenia. Dlatego mój bohater – postać szczególna: polski oficer, który uniknął losu jeńców katyńskich i wrócił do Polski z wojskiem Berlinga, a więc w jakiś sposób uczestniczy w kłamstwie katyńskim – zaczyna mówić o wybaczeniu. Doszedłem bowiem do takiego wniosku: jeśli wszystko zmierza w jednym kierunku i ocena zdarzeń i ich konsekwencji pozostaje jednoznaczna, to taki facet jak mój bohater, idący jakby pod prąd historii - może mieć do tego inny stosunek.

 

-          Jak zareagował na to Andrzej Wajda?

-          Pan Andrzej to zaakceptował bez szczególnego komentarza. Może na coś takiego czekał, a może to wyrzuci - zobaczymy w ostatecznej wersji filmu.

>>>powrót


 
Polityka Prywatności